Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak przeszły może jakie cztery tygodnie, gdy jednego dnia z dworskiego pola, na którem leżały kupki nawozu, Finka podążała do chałupy Nawrota, a za nią niezdarnym krokiem pospieszał czarny psiaczek z kwiatkiem na czole, z ogonkiem zadartym do góry.
Matka w kupce nawozu ukryła jedynaka i tam go odchowała.
Wśród dzieci Nawrota wielka była radość, kiedy się w chałupie zjawił piesek, mający ochotę do figlów i zabawy: cały dzień bawiłby się z malcami. Przewracały go Nawrocięta, łechtały, pieściły, a gruby, pulchny szczeniak pociesznie nastawiał uszko, merdał ogonem, łaził wszędzie za dziećmi, sam je zaczepiał, wyzywał do figlów — zwyczajnie, jak młody pies.
Gospodarz ciągle oddany pracy za domem, jakoś nie zauważył zrazu tego przybysza, a może go i dzieci umyślnie skrywały.
Trzeba było zdarzenia, że Nawrot jadł raz obiad i dwie muchy odrazu wpadły mu w miskę gorącej zacierki. Chłop zgarnął je drewnianą łyżką i chlapnął na ziemię. Spojrzy, a tu jakiś obcy psiak zlizuje rozlaną wodę z muchami. Mruk był, więc tylko oczy ma wyraził zdziwienie, nie rzekł ani słówka; ale wiedział już, że w chałupie jest jedno