Przejdź do zawartości

Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzisiaj nikt nie dotyka kwestji, która niedawno u Dryblaskiego roznamiętniała umysły.
Jemu przecież zależało na tem, gdyż przez wtrącanie się w różne sprawy zyskiwał sobie rozgłos i w danym razie mógł powiedzieć: „Ja to głównie załatwiłem! Gdyby nie ja, nie istniałby zakład Dryblaskiego!“
On zawsze usiłował dużo robić tam, gdzie nie było nic do zrobienia, albo nie należało nic robić.
— Rozwiążą im się języki zapewne przy czarnej kawie i likierze! — myślał Przytycki.
Kiedy więc nadeszła stosowna chwila, zbliżył się do Brzdączkiewicza, namiętnie rozprawiającego z gospodynią o sposobie przyrządzania majonezu i szepnął mu na ucho: „Profesorku, czas zacząć mówić!“ Ale profesor wcale nie miał chęci przerywania dysputy kulinarnej, więc wskazał tylko palcem na Dryblaskiego i rzekł: „On musi zagaić!“ Gdy atoli Przytycki zagadnął o to samo przełożonego, ten ukazał Brzdączkiewicza, jako głównego działacza.
— Widocznie napróżno wyprawiłem im kolację — pomyślał gospodarz.
Rozeszli się. Profesor odprowadził przełożonego, z którym przystawał po drodze, bli-