Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słowo honoru daję, panie profesorze, w naszym zakładzie porządny gość nigdy nie miał przypadku! W innych restauracjach znajdują podobno goście w potrawach włosy, nici, szpagat, drzewo, szkło, ćwieczki, węgle. Jeden kelner opowiadał mi, że w tej restauracji obok jakiś gość połknął raz z flakami igłę.
— Jakto — igłę rzeczywistą? I cóż się z nim stało?
— Musiał mieć boleści, panie profesorze... Rzecz taka ostra kłuje.
— Szelmy jedne! — krzyknął oburzony Brzdączkiewicz, chwytając nóż mimowolnie. Takich restauratorów powinno się oddawać do kryminału na całe życie!
Myśl, że ktoś w restauracji połknął igłę, tak wzburzyła profesora, iż nie pił już czarnej kawy i byłby odszedł, nie zapłaciwszy rachunku, gdyby mu Ferdynand nie przypomniał.
Gdy wrócił do domu, postanowił koniecznie napisać obronę ideałów. Na nic się nie zdało postanowienie. Uczuł bowiem w gardle coś takiego, jak gdyby połknął świecę łojową, spluwał nieustanie, a nawet robiło mu się ckliwo. Ulżyło się cokolwiek, to zaraz brał pióro w rękę, ale tylko podkreślał napis: „W obronie ideałów“, lub poprawiał