Strona:Wycieczka.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kwiaty — i kwiaty wokoło,
jak w czernichowskim ogrodze...
Idę za tłumem — i pochylam czoło
przed tą trumienką tła przodzie.
 
Słońce na rosy kroplach połyska tęczowo,
precz rozgania ostatki porannej omroczy.
Idę, idę z opuszczoną głową —
i w ziemię utkwiłem oczy.

Planty, odziane barwą zieloną i krasną,
szelestem wiatru gwarzą i ptaszęcą pieśnią...
Czyliż tym ludziom, co na wieki zasną,
dawne sny szczęścia się odeśnią?

Skrwawiona szabla na trumnie
i białych kwiatów wiązka...
Przywieźli, przywieźli ku mnie
Jasia mojego ze Śląska!

Przywieźli — by we mnie rozpalić
tę jego śmiertelną ranę,
by w mojej duszy utrwalić
te rysy, tak dobrze mi znane!