Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom I.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szynkarka tylko biega i nalewa;
Mieszczanie piją, między sobą gwarzą,
I klną Lutrowi i na biedę skarżą,
Jak na kość w gardle.

Za osobnym stołem
Siedział Bartłomiej z czeladnikiem społem.
Pili miód; czasem, pochyliwszy głowy,
Szeptali słowa zarwane z rozmowy
I milkli, baczność dając pogadance —
A obaj byli już przy drugiej szklance.
Ale Bartkowi, zda się, lat przybyło.
Pobladł, dwa zmarszczki w czoło mu się wryło,
Zmężniał, spoważniał wielce. Przed godziną
Widział się z dzielną czeladników gminą,
Potem u młodszych majstrów chwilkę bawił:
Miał wieści, kilku swych po wsiach wyprawił,
I wyspokojniał... Ale widać było,
Że mu czasami strasznie serce biło
I myśl mu duszą miotała gorąca,
Jasna jak piorun, jak piorun niszcząca.
A wzrok miał hardy, ostry, czasem smętny;
Czasem mu oczy roztlił żar namiętny,
Wtedy brał szklankę, pił, jakby chciał zapić
Ból, co mu serca nie przestawał trapić.
Pił — a gwar w izbie rośnie, Bartek słucha:
Skargi! — balsamem to dla jego ucha;
Pije, lecz ognia nie zdradza w postaci,
A widać, że miał cześć u młodszej braci,
Bo szli go witać, ten szklanką, ten słowy;
Ale on baczył na starszych rozmowy.

A właśnie począł Cyrus, cechmistrz szewski:
„Przepadnie, bracia, nasz Sącz, gród królewski!
Bóg wie, czy tydzień podołamy nędzy! —
Znikąd zarobku, a tu daj pieniędzy
I kwaterunek i żyw jeszcze biesa!
Nie wiem, jak u was, ale moja kiesa
Już próżna... czart bierz! wnet porzucę miasto
I w Tatry z moją ucieknę niewiastą.“