Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

45
SFINKS.

I — dodała nagle — mówią, żem podobna do Aspazyi!
— To fałsz — odparł poważnie Fantazus, niby się jéj przypatrując: — Aspazya była daleko piękniejsza i nie nudziła się życiem, co dowodzi większego także rozsądku.
— Doktorze! co to jest?
— Najczystsza prawda! Znałem osobiście Aspazyę: między nią a panią nie ma najmniejszego podobieństwa.
— Jestem chora, jestem chora! ratuj mnie! radź mi!
— Pani nie jesteś chora ciałem, choroba twoja w duszy — i w oczach... dodał ciszéj.
— W oczach!
— Tak, całe twe życie przeszło we wzrok, a darmo — ot choroba. Nie wypatrzyłaś téj wielkości, tego tronu, téj czci, które ci się śniły, gdy...
— Doktorze! co to jest? zkąd mnie znasz?
— Ja? my się nie znamy...
Kasztelanowa patrzała na niego z przestrachem; on daléj mówił:
— Przytém pani nie masz serca.
— Ja nie mam serca! ja go mam nadto! ja cierpię tyle!
— Serce masz tylko dla siebie! tylko na swoje cierpienie. Głową cierpisz więcéj niż sercem: czém grzeszymy, tém cierpimy.
— Doktorze! zawołała kobieta z gniewem: wezwałam cię dla rady, nie po to.
— Daję rady.
— Lekarstwo! daj mi lekarstwo!
— I to przyjdzie, proszę o puls.
Potrzymał za rękę trochę:
— Zły puls; pani się gniewasz na oczy swoje, na los swój i na Aspazyę trochę.