Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

351
ONGI.

Nagle tętent konia obu ich zwrócił uwagę. Rzadko się on tu słyszeć dawał, bo nikt przez gąszcze aż pod samo zamkowe skrzydło nie podjeżdżał. Pan i sługa, zdziwieni, podbiegli ku oknu. Jaksa krzyknął, rzucił się ku drzwiom, i piorunem zbiegł na dół. Kulawy Zacharyasz gonił go wystraszony i zdziwiony... Przed wrotami siedziała na spienionym karym koniu kobieta.
Kasztelanic zbliżył się z milczącym podziwem.
— Iwonie, rzekła głosem śmiałym: płacę dług zaciągnięty sercem, przybywam tu... jestem twoją... Bierz konia, jedźmy razem do kościoła... ksiądz niech nas połączy, natychmiast, zaraz! Nie przynoszę ci niczego od Spytków, przychodzę uboga, jakąś mnie kochał, gotowa na nędzę, którą podzielę. Oddałam im wszystko...
W téj chwili, złamana wysiłkiem i wzruszeniem; pochyliła się na siodle. Jaksa poskoczył, chwytając karego razem i kobietę, która omdlała zsuwała się ku ziemi.
W oczach kasztelanica błyskała radość zwycięztwa i niewysłowione uczucie. Łza, niewidziany gość na spalonéj źrenicy, zwilżyła ją i spadła na białą rękę wdowy.
Omdlałą panią wniesiono do pustéj sieni tych ruin, które się jeszcze zwały zamkiem rabsztynieckim.


Upłynął rok od opisanych wyżéj wypadków, które spokojną dotąd okolicą wstrząsnęły w istocie jak uderzenie piorunu. Buchnęły płomienie przeklęctw,