Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

307
ONGI.

dzie, że nietyle sobie, co okolicznościom winien był to szczęście, które przypisywał tylko własnéj zapobiegliwości i pracy.
Coś podobnego właśnie trafiło się szanownemu panu Nikodemowi Repeszce, który pomimo bardzo korzystnego nabycia Studzienicy, niezmiernie troskliwego gospodarstwa i nadzwyczajnéj swéj oszczędności, a raczéj niesłychanego skąpstwa, mimo téj łagodności charakteru, którą się odznaczał — z ludźmi i światem nowym wcale sobie tak dobrze jak w Brzeskiém rady dać nie umiał. Tam mu szło wszystko jak z płatka, tu jak z kamienia. I choć zwykł był się pocieszać tem, że pierwsze kotki za płotki, że się to poprawić musi, wszakże tych drugich kotków napróżno wyczekiwał. W istocie mu się nie wiodło. Pan Repeszko miał ten talent osobliwy, że się był zwykł, jak ślimak do drzewa, czepiać do jakiéjś rodziny i majątku, i żyć z nich i niemi. Zwykle zawierał serdeczną przyjaźń, pomagał, służył, ratował, wygadzał, poświęcał się, stawał przyjacielem, doradcą, a że takie poświęcenie zawsze los i Opatrzność (boć to na nią składają) wynagradzać sowicie zwykła, działo się tak jakoś zawsze, że owa rodzina i majątek padały, a zacny Repeszko, ratując się, mimo największych ofiar, wychodził cało i z korzyścią dla siebie. Nie było w tém nic tak dziwnego, gdyż wybierał zawsze przez litość tych którym miał dopomagać, a że przeciw doli nawet Repeszko nie uratuje, przeznaczani na zgubę mimo to ginęli, on zaś wychodził jakoś i szczęśliwie, i nie bez nagrody.
Tak było w początkach, póki się Studzienicy nie dorobił i w Lubelskie nie przeniósł; ale jak w grze, kto opuści krzesło, na rém mu szła karta, przegry-