Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

292
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

W istocie, straszną była ta kobieta, na któréj czole uczucie niewieściego majestatu i potęgi malowało się z nadzwyczajną siłą, długiemi nagromadzoną latami. Dosyć było tego spojrzenia, aby odepchnąć i odjąć wszelką nadzieję; ale Iwo cierpiał tak długo, a może tak mocno kochał, że się nie uląkł téj groźby i nie uciekł od walki. Usta jego po chwili zadrgały uśmiechem bolu i szyderstwa zarazem.
— Proszę o przebaczenie, rzekł ostygając i zmieniając głos. Odzywając się do uczuć, które nie wystygły we mnie, nie popełniłem zbrodni... popełniłem błąd tylko. Zapomniałem czém jest serce kobiece, w którém miłość gaśnie prędko, a gniew nie umiera nigdy. Zostań więc pani ze swym gniewem, a pozwól mi zachować tę miłość, która życie struwszy, odebrać mi je potrafi.
Wdowa ruszyła ramionami tylko i poczęła zwolna iść daléj.
— Zdajesz się pani w to nie wierzyć, że się człowiek dobić może, gdy ostatnią straci nadzieję. Zapewne, jak jaki!... Nie mogę zmusić do wiary... Od dziś dnia jednak, wyczerpawszy ostatnią ocalenia otuchę, pójdę szukać albo innéj nadziei, lub jakiegoś końca téj nędznéj komedyi. Cóż to wam szkodzi, że się do reszty skalam, zwalam, i nędzny gdzieś, sterany zginę? Powiesz, że się stało tak, jak stać się było powinno. W istocie — nie mówmyż o tém więcéj. Jęki i żale nie przystały mi, a dla was byłyby nudne. Zatém wracamy do towarzystwa, a ja do mego charakteru.
Na te słowa, zawahawszy się, pani Spytkowa podniosła oczy... Twarz jéj zupełnie była zmieniona: blada, smutna, patrzała na Iwona ze łzą na powiece