Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

283
ONGI.

nie matki i pragnąc gorąco, niczém się już powstrzymać nie dało.
Wypadek ten, gdyż stary dwór nieboszczyka uważał to za straszny dopust boży, za wróżbę nieszczęść niechybnych, skupił siwych sług pod zamkową kaplicę. Patrzali oni na odjazd panicza, potrząsając głowami, przerażeni fatalnością, jaka nad rodziną ciążyć się zdawała.
Czy Spytkowa o tych podaniach nie wiedziała, czy je lekceważyła, różnie sądzono; ale dwór pamiętał to, że kasztelanic Iwo niegdyś się o nią starał, a opinia, jaką miał od dawna w okolicy, samego zbliżenia się jego do pani, do Mielsztyniec, do Eugenka, obawiać się już kazała. Nic ztąd dobrego wyniknąć nie mogło; dla wielu dość było nazwiska Jaksy, ażeby w tém dojrzeć karę bożą.
Tymczasem chłopak pędził do Rabsztyniec, z ciekawością młodemu wiekowi właściwą. Wyobrażał on je sobie gryfiém gniazdem rozwaloném, jak je sam pan nazywał, ale nigdy tak straszliwą ruiną. Na widok tych gąszczy, tych zwalisk, błota i śmieci, wychowaniec zbytku był prawie przelękły. Zsiadł z konia na ścieżce, a zaraz też i gospodarz zjawił się, jakby na niego oczekiwał, nie ów strojny gość zamku, ale odarty i zaniedbany, z najeżonemi włosami, błędny rycerz jakiś, z uśmiechem ironicznym na ustach. Powitał on Eugenka jakoś szydersko, i zamiast go poprowadzić do mieszkalnego skrzydła, jął go obwodzić po gruzach, zdając się mieć w tém jakąś gorzką przyjemność, że się przed nim chlubił swym upadkiem i nędzą.
Na ostatek poszedł z nim do kaplicy grobowéj,