Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

153
SFINKS.

Dzwony odzywają się różnemi głosy jakby sobie odpowiadały, pytały się i drażniły. Jedne dobranemi dźwięki zgodnie sobie wtórują, drugie się przeciwią, a starzec Smoleński z wysokiéj wieży poważnie, powolnie, żałobnie, zdaje się gromić cienko wyśpiewującą młodzież. W pośród tego gwaru zegar gdzieś zasyczał, i wyprzedzając modlącą się drużynę, wybił prędko pięć razy. Jeszcze raz, dwa, zakołysały się dzwony jak do snu — i... cicho.
Teraz z miasta jak z wrzącego kotła na wielkiém ognisku, słychać szum gotującego się ludu. Nie rozpoznasz w nim pojedynczego głosu. Wszystko zlane, niewyraźne, pomieszane, a tysiąca ludzi szmer, jęki, śmiechy, rozmowy płyną w górę jednym głosem.
A jest Ktoś wysoko, co ze splątanych tysiąca odgłosów dopuści do siebie wybrane. Ale ludzkiemu uchu ani się pokusić o rozgmatwanie téj pieśni życia takim nóconéj chórem. Posyłasz ucho, zdaje ci się, żeś coś podchwycił, wtém krzyżują ci się nici, zasłaniają ci złapaną — i znowu nic nie rozumiesz.
Szmer ten, gdy się weń wsłuchasz, już ci się potém wydaje głuchém milczeniem, tak dobrze utarł się w jedność.
Taki obraz mieli przed sobą, a oczy lgnęły do niego. Jan rzekł poruszony:
— Tam, pod tym pochylonym dachem zostawiam co najdroższego mam na ziemi: żonę, dziecię! Dla czego sztuką, myślą nic nie żyje samą? Muszę pracować jak rzemieślnik, aby jak on zarobić na życie! Idę malować najęty, a nawet na pracy znikomego imienia mojego nie podpiszę. Kupiono pracę i sławę moją.
— Jakże! — zawołał Żyd powstając — nie było ci wprzód poskarżyć się przedemną? powiedzieć mi