krowy żydowskiéj w stajni noclegującéj, i przez pałki klatki począł po nosie draźnić nim dzikie zwierzę.
Nienawykły do takiego obejścia się z sobą, ale nie pojmując jeszcze, żeby go kto śmiał zaczepiać, lew podniósł łapę i opędził z nosa rózgę, myśląc, że mucha mu dokucza. Oczu nawet nie otworzył.
— A! łotrze! nie chce ci się gniewać! Udajesz psa podwórzowego! Poczekaj!
I ćwiknął go po łapach co miał siły. Lew się otrząsnął, podniósł łbisko, otworzył zamrużone oczy, rozdziawił paszczę i... ziewnął szeroko.
— Na honor! to wielkie jakieś koty, nie lwy! to poprzebierane cielęta! cóż u licha! wołał Mamonicz.
Bojąc się, żeby kto nie nadszedł, Tytus począł coraz srożéj smagać rozbudzonego lwa, który z początku nie rozumiał co to jest, ale przekonany nareszcie o złych intencyach zaczepiającego, zerwał się na nogi z rykiem i wspiął łapami przedniemi na piętach klatki. Klatka stojąca na wozie, ale już sznurami krępującemi ją zwykle nieprzytrzymywana, przechyliła się, zadrżała, upadła ze lwem razem na podłogę i rozbiła się tak, że gdyby Mamonicz nie odskoczył na stronę, byłby się znalazł pod pazurami rozjuszonéj bestyi. Lew wybijał się ze swego więzienia, łamiąc je i rycząc.
O! piękny był w istocie w gniewie swoim! A drugi, brat jego, ujrzawszy obudzony oswobodzonego, zaczął się także rwać i miotać na wszystkie strony, odzywając się przeraźliwie. W chwili wszyscy się na ten odgłos zbiegli; ale ujrzawszy klatkę wywróconą, lwa wolnego rzucającego się po ziemi, a Mamonicza uwieszonego na belce, z zapałem i rozkoszą poglądającego na to zjawisko, na które lat tyle czekał, cofnęli się krzycząc
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/143
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
135
SFINKS.