Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

16
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Wszystkie prawie cele były jeszcze zajęte, ale po większéj części przez siwych jak gołębie starców, którzy jedną nogą stali już w grobie, choć z żywością młodzieńczą pieszo nieraz biegli z pociechą i modlitwą do oddalonego łoża chorych i konających.
Któż nie zna celi kapucyńskiéj? Wszystkie one na jeden wzór stawione; z jedném okienkiem na ogród, z gwoździkiem na oknie, z maleńkiém łóżeczkiem zasłaném twardą, sukienną pościelą, z krucyfiksem w głowach tapczanu, ze dzbanem wody u drzwi. Rzadko nawet obraz nagie mury téj ciasnéj komórki wielkiego ula rozwesela.
Całe sąsiedztwo kochało Kapucynów i żyło z nimi jak z przyjaciołmi. Dobijano się o dozwolenie kilku tygodni pobytu na wsi jednemu z ojców przy dworków wiejskich kapliczkach. W niedzielę i święta tłumnie zbierano się do kościoła.
W poście posyłano ryby, w lecie brano od nich kwiaty, radośnie pokazywano śliczne i misterne ich roboty, zielone i białe stoczki. Szlachta okoliczna składać się zdawała familię zakonników, a każdy z chęcią, z troskliwością śpieszył, uprzedzając ich potrzeby, i dając datek, radował się jakby go odbierał. Pomimo ciszy klasztornéj, zamknięcia, posępnych murów i sąsiedniego ciemnego jodłowego lasu ze swym szumem posępnym, tak tam było lekko i wesoło! Kwiaty wschodziły w ogrodzie bujne, rozkoszne, silne; ptacy szczebiotali na gałęziach; chłopięta do posługi kościelnéj wzięte z pucołowatemi twarzyczkami aniołków, figlowały na podwórzu; starcy nawet uśmiechnięci byli spokojni, tak widocznie w téj ciszy klasztornéj kosztowali szczęśliwości.
Nigdy spór, nigdy zwada żadna nie gorszyły są-