Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

189
SFINKS.

nagie kobiety, jakieś Wenery Kallipygi, malowane z zalotnic, z uśmiechającemi się pyszczkami i mdlejącemi oczyma. Innego rodzaju utworów było mało.
Kilku uczniów ciągle kopiowało portrety najjaśniejszego pana, podmalowywało, zarzucało draperye, wykończało koronki i t. p.
Jan obejrzał się do koła, ale prócz kilku nóg i rąk nie zobaczywszy żadnego gipsu, żadnych posągów, zdziwił się bardzo. Mannekin w generalskim mundurze siedział, zadarłszy nogi na krześle.
— Gdzie pan byłeś? spytał Bacciarelli, spoglądając na Jana z uwagą.
— W Wilnie u Batraniego.
— Co to Batrani?? A! a! Włoch, Florentczyk, povero! — Skrzywił się. — Co umiesz? robiłeś z natury? malujesz z natury? malujesz olejno?
— Trochę, odpowiedział Jan skromnie.
— Chciałbym coś zrobić dla wojewodzica, rzekł Bacciarelli: c’est un charmant garçon... ale tylu już mam w mojéj malarni... Weź waćpan kredę — dodał od niechcenia — i odrysuj mi co chcesz na tém płótnie.
To powiedziawszy, stanął i ciekawie przyglądać się począł.
Jan pomimo przelęknienia, rzucił kilku śmiałemi rysami głowę starca (w rodzaju Świętego Hieronima), oznaczył piersi i ręce złożone, potem główne plany torsu.
— Nieźle, rzekł zakąsując usta Bacciarelli. Lecz możeszże malować? długo malowałeś?
— Rok.
— A! tylko rok!
I zazdrosny Włoch, który się zdziwił śmiałemu rysunkowi Jana, znów pogardliwą zrobił minę. Jan