Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

184
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Zeszli aż na dół. Po kilku słowach i chwilce poczekania wyszedł średnich lat Żyd w koszuli tylko i spodniach po kolana, w trzewikach, z piórem za uchem i tabakierką w ręku; otworzył ciemny skład i wprowadził Jana do izby sklepionéj, gdzie nietylko widać, ale czuć było mnóztwo złożonych sukień. Były tam nowe i stare, kosztowne i liche, pasy i łachmany.
— Co jegomość chce? spytał mierząc chłopca oczyma.
— Cały ubiór czarny.
— Doktor? spytał Żyd znowu.
— Nie.
— Nu a cóż? ksiądz?
— Nie... malarz.
Żyd skrzywił się pogardliwie i począł szukać; Jan także. Widział on kilka osób na ulicach po drodze, i zrobił sobie wcześnie wyobrażenie o przyszłym stroju; zresztą jako malarz miał trochę smaku: wybrał więc w prawie nowych sukniach cały strój czarny aż do pończoch jedwabnych mało co noszonych, trzewiki nawet z czarno szmelcowanemi stalowemi klamrami znalazły się na podoręczu, kapelusz, wszystko.
Ale gdy przyszło do targu, Żyd ogromne kładł ceny i nic ustępować nie chciał.
— Waćpan zapłacisz drugie tyle na mieście.
Widocznie chciano ułowić i oszukać fryca. Jan pomyślał i rzekł:
— Słuchaj, mości kupcze: jestem ubogi, nie mam grosza do wyrzucenia; zgodzim się o cenę, połowę zapłacę, a drugą połowę gdy znajdę kogo, co lepiéj znając się odemnie, poświadczy, że to istotnie tyle ile chcesz warto.
Po długich sporach, wśród których Żyd trzy razy