Strona:Woyciech Zdarzyński życie i przypadki swoie opisuiący.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Karytami, i końmi w czwał idącemi.[1]

Momenta, ktore miałem wolne od boiaźni, aby mię nie roztrącono, obracałem na przypatrywanie ſię Miaſtu i Domom pięknieyſzym; Ale mimo okazałości to mię dziwiło, iż rzadko ſię widzieć dał Dom iaki, któryby nie był okopcony od dymu, a każdy (iakem ſię potym dowiedział) miał tę niewygodę, która ieſt prawie powſzechną w Warſzawie, iż trudno o kominek, aby nie dymił.

  1. Rzecz okropna patrzyć na tyle koni, i karyt w ręku ſzalonych ſtangrytów, którzy ſię wyścigaią w pośrzód ludzi obciążonych wiekiem, Niewiaſt ciężarnych, dzieci, i kalek. Człowiek piechotą przepychaiący ſię przez tłum ludzi, i roztrącaiący ich, byłby oſądzony za waryata; ten ſam wſiadłſzy do karyty, ma prawo, aby ſię przed nim wſzyſcy umykali. W mieście takim, gdzie Policya chodzi piechotą, wſzyſtkie Uſtawy ściągaią ſię ku dobru piechotnych. Powozy i ludzie tam idący, trzymaią ſię prawey ſtrony, powracaiący lewey. Ten ſam porządek mogłby być po wſzyſtkich Wielkich Miaſtach, nie czekaiąc Roku Dwochtyſiącznego Czterechſetnego Czterdzieſtego.