Strona:Wolter - Powiastki filozoficzne 01.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzekł, iż wiek pozbawia mnie zaszczytu towarzyszenia wam. Król przyjmie was w sposób na który nie będziecie się pewnie uskarżać, a jeśli to lub owo nie przypadnie wam u nas do smaku, raczycie wybaczyć“. Kandyd i Kakambo wsiedli do karocy; barany pomknęły jak wiatr. W niespełna cztery godziny, zajechali przed pałac królewski, położony na krańcu stolicy. Pałac wysoki był na sto dwadzieścia stóp, a na sto szeroki; niepodobna opisać, z jakiej materyi był zbudowany. Łatwo sobie każdy wyobrazi, o ile musiała ona przewyższać kamyki i piasek, które nazywamy złotem i drogimi kamieniami.
Dwadzieścia pięknych dziewcząt, sprawujących straż, przyjęły Kandyda i Kakambę w progu, zawiodły do łaźni, ubrały w suknie utkane z puchu kolibra; poczem, wielcy oficjerowie i wielkie oficjerki korony zaprowadzili ich do komnat Jego Królewskiej Mości. Szli, wedle tamecznego obyczaju, pomiędzy dwoma rzędami muzykantów; każdy z tysiąca ludzi. Kiedy zbliżali się do sali tronowej, Kakambo zapytał ochmistrza, w jaki sposób naloży pozdrawiać Majestat; czy padając na ziemię kolanami czy brzuchem; czy przykładając ręce do głowy czy do pośladków; czy zlizując proch z podłogi; jednem słowem, jaki jest ceremoniał. „Zwyczaj jest, odparł ochmistrz, uścisnąć króla i ucałować w oba policzki“. Kandyd i Kakambo rzucili się na szyję Majestatowi, który przyjął ich z nieopisaną uprzejmością i zaprosił grzecznie na wieczerzę.