Strona:Wolter - Powiastki filozoficzne 01.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niepokojem i przestrachem, tak naturalnym u wędrowców w nieznanym kraju. Pokazało się, iż krzyki owe wydawały dwie nagie dziewczyny, które biegły chyżo skrajem łąki, podczas gdy dwie małpy pomykały za niemi, kąsając je w pośladki. Kandyda zdjęła litość; będąc u Bułgarów, nauczył się strzelać tak celnie, iż umiałby zestrzelić orzech w gęstwinie nie tknąwszy ani listeczka. Chwyta swą hiszpańską dubeltówkę, pociąga za cyngiel i zabija obie małpy. „Bogu niech będzie chwała, drogi Kakambo! ocaliłem je z wielkiego niebezpieczeństwa: jeśli popełniłem grzech zabijając inkwizytora i jezuitę, okupiłem go w zupełności ratując życie tym dziewczętom. Być może, są to jakieś córy znakomitego rodu: kto wie, ta przygoda gotowa nam wiele pomódz w tym kraju“.
Byłby mówił dalej, ale język mu skołczał, skoro ujrzał, jak dziewczęta zaczęły czule ściskać nieżywe małpy, oblewać łzami ich ciała, i napełniać powietrze okrzykami najżywszej boleści. „Nie spodziewałem się takiej dobroci serca“, rzekł wreszcie do Kakamby; tamten zaś odpowiedział: „Ładnie się pan spisałeś, drogi panie; zabiłeś oblubieńców tych oto panienek. — Oblubieńców! czyż podobna? chyba żartujesz, Kakambo; jakże można temu dać wiarę? — Drogi panie, odparł Kakambo, pan się wiecznie wszystkiemu dziwisz; dlaczego zdaje ci się tak szczególnem, iż, w niektórych krajach, mogą istnieć małpy, cieszące się względami pięknych dam? toć małpa to ćwierć-człowieka, jak ja jestem ćwierć-Hiszpana. — Ach! odparł Kandyd, przypominam sobie że słysza-