Strona:Wino i haszysz. (Sztuczne raje). Analekta z pism poety.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

one metalicznemi gardłami. — Widocznem było, że rozmawiały one o mnie, że głosiły światu o mojem uwięzieniu. Wykrzywiające się małpy, drwiące satyry zdawały się naigrawać z leżącej, skazanej na bezruch, uwięzionej kobiety. Jednak wszystkie bóstwa mitologiczne patrzyły na mnie z czarującym uśmiechem, jakby zalecając poddanie się i cierpliwe znoszenie oczarowania — wszystkie źrenice osuwały się ku końcom powiek, jakby chcąc zespolić się z moim wzrokiem. Doszłam przeto do wniosku, że jeżeli stare winy moje — jeżeli jakie grzechy, nieznane mnie samej, spowodowały tę czasową karę, to jednak ostatecznie mogę liczyć na najwyższą dobroć…
„Ten stan trwał długo — bardzo długo… Czy trwał aż do rana? Nie wiem. Ujrzałam nagle słońce poranne, zalewające pokój; odczuwałam żywe zdziwienie i mimo cały wysiłek pamięci nie umiałam zdać sobie sprawy, czy spałam, czy też przetrwałam cierpliwie rozkoszną noc bezsenną.
„Tylko co była noc — i już dzień! A jednak trwało to długo — och, niezmiernie długo! Ponieważ poczucie czasu — raczej miara czasu znikła, mogłam zmierzyć noc całą jedynie ilością przeżytych myśli i wrażeń. I jakkolwiek z tego punktu widzenia mogła mi się ona wydawać niezmiernie długą, to jednak zdawało mi się, że trwała ona nie