Strona:Wino i haszysz. (Sztuczne raje). Analekta z pism poety.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wznak na ziemi z oczami szeroko otwartemi i zapatrzonemi w niebo, zaś inny człowiek stał nad nim, przemawiając doń jedynie przy pomocy mimiki z giestami — zaś leżący na ziemi zdawał się odpowiadać mu jedynie wzrokiem. Przytem twarze obu były oblane wyrazem jakiejś cudnej życzliwości.
Człowiek stojący zdawał się giestami przemawiać do inteligencji leżącego na ziemi; „Porusz się, zrób jeszcze kilka kroków, szczęście jest tam — o dwa kroki — dojdź do rogu ulicy. Jeszcze niezupełnie straciliśmy z oczu brzeg utrapień — nie wypłynęliśmy jeszcze na pełne morze marzeń; dalej; zdobądź się na trochę energji, rusz się, przyjacielu — nakaż swym nogom, by były posłuszne twej woli!”
Cała ta przemowa mimiczna odbywała się przy akompanjamencie harmonijnego chwiania się i zataczań. Lecz tamten, snadź, już był wypłynął na pełne morze (zresztą żeglował po rynsztoku), bo jego błogosławiony uśmiech odpowiadał: „Pozostaw mię w spokoju. Brzeg utrapień już zniknął całkowicie — przysłoniły go mgły dobroczynne — niczego już więcej nie żądam od niebios marzeń”. — Zdało mi się nawet, żem dosłyszał coś, jakby dobywające się z ust nieuchwytne słowa — raczej niewyraźne westchnienie, tężejące w wyrazy: „Wszystko w miarę…”