Strona:Wincenty Kosiakiewicz - Trzydzieści morgów.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

len i wyglądała na drogę wiejską, ocienioną przed słońcem wierzbami.
Na końcu drogi pokazał się jakiś człowiek, ubrany w długą sukmanę, z węzełkiem w ręku. Daleko było, więc nie rozeznawała jego twarzy.
Człowiek wszedł do wsi i przybliżał się coraz bardziej. Jagna przypatrywała mu się bystro, sama nie wiedząc, dlaczego, i poznała Jędrka, siostrzeńca starego Tomasza, prawowitego właściciela gruntu, który teraz na mocy podrobionego testamentu ona zajmuje.
Jędrek wracał z wojska. Odsłużył swoje i oto przychodzi do domu. Szynelek na nim stary i czapka wojskowa z żółtym numerem i czerwone epolety na ramionach.
Idzie wprost do zagrody swojego wuja.
Ładny to chłopak, smagły, zgrabny, ze ściągłą twarzą i wesołem spojrzeniem.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! — przemówił pierwszy.
— Na wieki wieków — odpowiedziała Jagna.
— No, jak się macie? — mówił dalej Jędrek. — Cóż, poznajecie mnie?
Jagna uśmiecha się do niego, i prosi, aby wszedł dalej i wypytuje go, gdzie służył, czy mu było dobrze.
— Ale gdzie to stary? — zapytuje Jędrek.
— Jaki stary? — pyta Jagna.
— No, Tomasz, wuj. Pewno w polu.
— A juści, w polu! Nie w polu, jeno w ziemi leży.
Jędrek aż podniósł się na tę wieść.
— Co wy gadacie? — zawołał — czyżby umarł?
Jagna przybrała twarz smutną.
— A umarł — rzekła. Będzie już temu blizko dwa lata. Chorował bez dwa miesiące i nie powstał już z tej choroby.