Przejdź do zawartości

Strona:William Yeats-Opowiadania.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaczął posądzać chłopca o konszachty z gęślarzami, druidami lub jędzami i postanowił śledzić go i mieć na oku. Z tą myślą zwierzył się opatowi, który nakazał mu przyjść do siebie, skoro odkryje prawdę. Nazajutrz, a była to niedziela, gdy opat i bracia, w białe przyodziani kapice, wracali z nieszporów, on stał już na drodze i pociągnąwszy opata za habit, rzekł:
— Żebrak jest jednym z największych świętych i cudotwórców. Właśnie przed chwilą udałem się wślad za Oliollem, a po wlokącym się kroku i opuszczonej głowie poznałem, że przytłaczało go brzemię głupoty; kiedy zaś doszedł do lasku koło młynicy, ze ścieżki wyłamanej w krzewinie i z odcisków stóp w grząskiej ziemi wymiarkowałem, że chadzał niejednokrotnie tą drogą. Ukryłem się za krzakiem, gdzie ścieżka skręcała na spadziznę, i z łez w oczach chłopca wywnioskowałem, że jego głupota była zbyt zastarzała, a mądrość jego nazbyt świeża, by miała go uchronić od obawy rózgi. Gdy wszedł do młynicy, zakradłem się pod okno i zajrzałem do wnętrza; zleciały się ptaszęta i posiadały mi na głowie i barkach, gdyż w tem świętem miejscu nieznana im jest trwoga, a przeszło też i wilczysko, ocierając się prawym bokiem o mój habit, a lewym o prątki zarośli. Olioll otworzył książkę,