Strona:William Shakespeare - Sonety.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
CXXVIII.

Ilekroć, dźwięku mój, dobywasz dźwięki
Z szczęsnego drzewa, lubemi palcami
Poruszająca druty strun w przemiękki
Ton, co tak słodko moje uszy mami,
Odczuwam zazdrość i wstyd, że klawisze
Mogą całować dłoń twą, zaś me wargi,
Miast rwać swój owoc, muszą, wryte w ciszę,
Na tę ich czelność spoglągać bez skargi.
Dlatego radby zmienić je na drewna,
Pod twemi palcy skaczące, gdyż wlewa
Mniej w żywe usta życia ma królewna,
Niżeli w martwe te kawałki drzewa!
Gdy stąd im takie płyną szczęścia zdroje,
Zostaw im palce, mnie daj usta swoje.




CXXIX.

Duch się zużywa na wstydu ogromy,
Spełniwszy chuć swą; chuć zaś, nim dokona
Swojego czynu, pełna jest oskomy
Krwawej, morderczej; kłamliwa jest ona,
Podstępna, podła. Wstręt wstrząsa twem ciałem,
Ledwieś ją zażył; gonisz ją szalenie,
A dogoniwszy, gardzisz z równym szałem —
Jad, co w szaleństwo przemienia twe tchnienie,
Dzika, gdy ściga, dzika, gdy posiędzie;
Wciekła w pragnieniu i wściekła w nasycie,
Rozkosz ci daje w oczekiwań pędzie,
A gdy się spełni, obmierza ci życie,
Wie o tem każdy, lecz nikt nie ucieka
Od nieb, w graźń piekła strącających człeka.