Strona:William Shakespeare - Sonety.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
II.

Gdy zim czterdzieści oblegnie twe czoło
I w łan twych wdzięków worze się głęboko,
Miast szat młodości, lśniących tak wesoło,
Łachman li zmięty ujrzy ludzkie oko.
Jak marną chwalbą, jakimż wstydem będzie,
Gdy, zapytany o ten skarb uroczy
Dni onych pięknych, wygłosisz orędzie:
„Popatrzcie tylko w me zapadłe oczy!“
O ileż godniej, jeśli, młode lata
Wykorzystawszy, odpowiesz: „To dziecię
Niechże was z moją starością pobrata,
W niem li mą własną piękność odkryjecie!“
Odmłodziłbyś się, choć stary, i ciepła
Byłaby znowu krew, acz już się skrzepła.




III.

Spojrzyj w zwierciadło i powiedz swej twarzy,
Niech według niej się twarz urobi świeża;
Świat ty oszukasz, gdy się to nie zdarzy
I pustą będzie macierzyńska leża,
Bo gdzież do roli zbliżysz się dziewiczej,
Coby się twojej uprawie oparła?
I któż tak z własną miłością się liczy,
By grób w nim miała, bezpotomnie zamarła!
Zwierciadłemś matki swojej i jak ona
Widzi swą wiosnę w tobie, pełną krasy,
Tak ty przez szyby lat swych, acz zmarszczona
Skroń twa, swe złote zobaczysz znów czasy.
Ale gdy nie dbasz o swą pamięć ninie,
Giń i wraz z tobą niech twój obraz ginie.