Strona:William Shakespeare - Makbet tłum. Kasprowicz.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
92[47—74]
WILLIAM SHAKESPEARE

była powiedzieć — to pewna. Niebo raczy wiedzieć, co wie ona!
LADY MAKBET: Ciągle ten zapach krwi; wszystkie wonności Arabji nie odejmą go tej malej ręce! Och! Och! Och!
LEKARZ: Co za westchnienie! Ciężko jej na sercu!
DAMA DWORU: Nie chciałabym mieć takiego serca w łonie za cenę całego świata!
LEKARZ: Dobrze, dobrze, dobrze!
DAMA DWORU: Proś Boga, panie, aby z tem było dobrze.
LEKARZ: Choroba ta leży poza moją umiejętnością; a przecież znałem ludzi, którzy przechadzali się we śnie, a bogobojnie umarli w swych łóżkach.
LADY MAKBET: Umyjże ręce, wdziej suknię, nie wyglądaj tak blado! Mówię ci raz jeszcze: Banko pogrzebany, nie powstanie z grobu.
LEKARZ: Czy tak?
LADY MAKBET: Do łóżka! Do łóżka! Ktoś puka do bramy! Chodź! Chodź! Chodź! Chodź! Podaj mi rękę! Co się stało, to się nie odstanie. Do łóżka! Do łóżka! Do łóżka!...

(wychodzi)

LEKARZ: Idzie teraz do łóżka?
DAMA DWORU: Tak, prosto.
LEKARZ: Złe naokoło chodzą szepty; czyny,
Sprzeczne z naturą, płodzą zamącenia,
Również przeciwne naturze; umysły,
Dotknięte niemi, zwierzają, częstokroć
Poduszkom głuchym swoje tajemnice.
Tu raczej ksiądz jest potrzebny, niż lekarz.
O Boże, Boże, przebaczże nam wszystkim!
Idź, pani, za nią, nie spuszczaj jej z oka,
Aby ją żadna nie spotkała krzywda.