Strona:William Shakespeare - Makbet tłum. Kasprowicz.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
[288—315]57
MAKBET — AKT III

MAKBET:Powraca więc znowu
Moja choroba. A byłem już zdrowy,
Bez żadnej rysy, jak marmur; jak skała,
Nieporuszony, wolny; niezależny,
Jak to przestrzenne powietrze — a teraz
Jestem ściśnięty, skrępowany, zbity
W więzach zuchwałych trwóg i niepewności.
Lecz Banko jest już bezpieczny?
PIERWSZY MORDERCA:Tak, panie.
Bezpieczny leży w dole, z dwudziestoma
Ciętemi rany w głowie. I najmniejsza
Byłaby śmiercią naturze.
MAKBET:Dziękuję.
Położon zatem stary żmij na zawsze.
Ów gad, co umknął, takiej jest natury,
Że może zczasem wylęgnąć truciznę,
Ale na teraz brak mu zębów... Odejdź!
Jutro wysłucham cię znowu.

(MORDERCA wychodzi)

LADY MAKBET:Królewski
Panie i mężu, nie zachęcasz gości.
Uczta jak płatna, jeżeli się często
Nie okazuje przy niej, iż jest dana
Chętnie i mile. Najlepiej jeść w domu,
Poza nim jadła zaprawą jest dworność —
Bez niej biesiada jałowa.
MAKBET:Przemiła
Moja małżonko! Dobrej więc strawności
Apetytowi! Niech żyją oboje!
LENNOKS: Wasza wysokość raczy zająć miejsce.

(jawi się duch Banka i siada na miejscu Makbeta)

MAKBET: Gościlibyśmy więc pod naszym dachem
Wszystek kwiat naszej krainy, jeżeli
Byłaby tutaj obecną kochana