Strona:William Shakespeare - Makbet tłum. Kasprowicz.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
[144—167]35
MAKBET — AKT II

Są, jak obrazy; tylko oczy dzieci
Malowanego lękają się djabła.
Jeżeli z niego cieknie krew, ubarwię
Twarze pachołków, gdyż oni się muszą
Wydać winnymi.

(wychodzi — stukanie z zewnątrz)

MAKBET: Skąd to kołatanie?
Cóż to się dzieje ze mną, że przeraża
Mnie lada hałas? Cóż to są za ręce?
Ha! Wydzierają mi oczy! Czyż wielkie
Morze Neptuna zdoła zmyć posokę,
Przyległą do rąk mych? Nie, to ręka moja
Zajuszyłaby mnogie oceany.
Zieleń zm ieniając w czerwoność!

(wraca LADY MAKBET)

LADY MAKBET: Me ręce
Mają twój kolor, ale ja się wstydzę
Mieć takie serce białe...

(pukanie z zewnątrz)

Kołatanie
Słyszę u bramy południowej. Chodźmy
Do naszych komnat! Trochę wody spłucze
Czyn ten. Jak lekki będzie on naonczas!

(ponowne stukanie)

Opuściła cię znów odwaga. Słyszysz,
Ktoś stuka dalej. Idź, wdziej suknię nocną —
Inaczej bowiem powie sam przypadek,
Żeśmy czuwali. Nie gub się tak nędznie
W myślach!
MAKBET: Świadomość mieć swojego czynu,
Byłoby lepiej nie mieć świadomości
Siebie samego!

(kołatanie z zewnątrz)