Przejdź do zawartości

Strona:William Shakespeare - Lukrecja.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XIV.

Gdyż, odznaczony swym wysokim stanem,
Poziomość w faldach majestatu skrywa;
Wszystko w nim zda się nieposzlakowanem,
Tylko źrenica w podziwie zbyt żywa:
Chce czegoś więcej, choć w wszystko opływa,
W bogactwie biedna, w sytości niesyta,
O nowy zasób pożądliwie pyta.

XV.

Ona, nie znając gry z cudzemi oczy,
Nie wie, co mówią te źrenice biesie;
Tajemnych znaków, ukrytych w przezroczy,
Na zwierciadlanych ksiąg tych marginesie
Czytać nie umie, na lep się nie niesie,
Z lubieżnych spojrzeń to li wyprowadza,
Że miła oczom jest światłości władza.

XVI.

I on jej prawi o polach Italji,
Jaka to na nich wzrosła sława męża;
Wspaniałe imię Kollatyna chwali,
Jak rycerskiemi czynami zwycięża,
Zyskując wieńce świetnością oręża.
Ona, ku niebu podnosząc swe ręce,
Radość swą w niemej wyraża podzięce.

XVII.

Zdala od prawdy, poco tu przygoni,
On jej tłumaczy zamiary swej drogi;
Na jego pięknej nie jawi się skroni