Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zaaferowany): Aa, jestem nareszcie wolny! Nawet do tej chwili interesy. I co, Fred, jesteśmy zadowoleni?
ALFRED: Przez całą godzinę miałem satysfakcyę, ale już mi zdołali ją zatruć.
STARZECKI: Kpij sobie z tego, mój kochany. Powodzenie zapewnione. Ja ci to mówię.
ALFRED: Na czem polega ta pewność?
STARZECKI: Doprawdy, mówisz, jakbyś nie wiedział, co za broń mamy w ręku. (Wyjmuje z kieszeni numer „Dziennika Narodowego“ i potrząsa nim). Telegramy poszły do wszystkich dzienników. Jutro sto tysięcy ludzi będzie czytało depesze, artykuły, fejletony. O niczem nie będą mówić, tylko o „Zaczarowanej królewnie“ Alfa. Pojutrze dostaniesz listy od sześciu dyrektorów teatrów z prośbą o jak najspieszniejsze nadesłanie rękopisu. Fotografie do ilustracyj naszych już zamówione — to jest rozdane już tutejszym ich korespondentom. Z księgarzem mówiłem także — właśnie przed chwilą mieliśmy konferencyę; wydanie książkowe będzie wspaniałe. Jeszcze z fejletonistą „Wiadomości“ nie mówiłem, ale on tu jest — prawda? Nie lubię tego nadętego pozera. Zresztą, widzisz, pracujemy całą parą.
ALFRED (z niechęcią): Eh…
STARZECKI: Ty, chłopcze, nie zdajesz sobie, widzę, sprawy z tego, co to jest mieć do