Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pozwól, niech moje kolana uklękną
A usta szepcą modlitewne pienia.
Niech dusza, która żadnej nie zna trwogi
I w proch skruszyła wszystkie wieków bogi,
Uwielbia twojej nagości cud święty,
Jakbyś mórz świeżo rzuciła odmęty.

O, boska! wszakże z ognia twoje groty —
Boska! wszak tobie „ekstaza“ na imię!
Rozpalże w duszach wieczyste tęsknoty,
Rozpal żar wszystek, co w popiołach drzemie.
Daj nam to wielkie zachwycenie święte,
A ogniem całą obsiejemy ziemię —
I wszystko będzie z płomienia poczęte —
I z ludzi, boska, boskie stworzysz plemię!

(Pisze, bogini usta schyla nad jego głową).
[Pukanie]

Kto tam?
STARZECKI (wchodzi. Postać Wenery znika. Imponująco, uroczyście). Pan pozwoli, jestem Starzecki, redaktor „Dziennika Narodowego“. (Pan ucieka z grymasem; flet jego wydaje dźwięk głuchy). Przepraszam, przeszkodziłem, pan grał — zdaje się — na jakimś instrumencie…
BODEŃCZYK: Bynajmniej. Nie grywam na żadnym instrumencie.
STARZECKI: Takie miałem wrażenie…
BODEŃCZYK (podaje mu krzesło): Proszę. (Zapala lampę). Czem mogę służyć?