Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

AMA (cicho): Więc sprawdziły się moje przeczucia. Nie jest pan szczęśliwy!
ALFRED (bohatersko): Szczęśliwy! szczęśliwy!! Filister marzy o szczęściu! Pamięta pani Nietzschego: czy ja o szczęście się troszczyłem? o dzieło moje! o zadanie życiowe, o sztukę! na wszystko inne gwiżdżę! (Z rozdrażnieniem). Gwiżdżę! (Staje przy niej, schylony, oko w oko. Nagle). Jakiej pani używa cudnej perfumy! Taka dyskretna… taka upajająca… Tak już dawno nie czułem zapachu dobrej perfumy… (Schyla się nad jej głową). A jakie pani ma włosy! To… to bajeczne!
AMA: Ale… bez szczęścia… jak żyć? jak żyć? Przecie każdy ma prawo do szczęścia!
ALFRED (znowu bohatersko): Pytanie tylko, co jest szczęściem! Dla artysty największem szczęściem — dzieło, twórczość. Nic poza tem! Nic!
AMA: I ja tak sądzę… Dlatego tak zazdroszczę… tak okropnie zazdroszczę…
ALFRED : Czego? komu?
AMA: Żeby przynajmniej żyć w tym święcie… artystów, ludzi wybranych…

(Pauza.)

ALFRED: Wszak pani sama… dusza artystyczna. Wszak pani posiada tęsknotę tę wielką…
AMA (z goryczą): Życie! życie jakie mam!
ALFRED: Znam… odczuwam… Więcej! Pamięta pani to podanie — nie pomnę w tej chwili