Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zachwytem): A jak pani przez ten czas wypiękniała! Róża, jak Boa kocham, róża!
FELKA (naśladuje go): A jak pan przez ten czas stał się dowcipny! Pomidor, jak Boa kocham, pomidor! (Wychodzi do drugiego pokoju).
ALFRED: Dajcież spokój, mówmy poważnie. Więc słuchaj ordynacie, hrabio, mecenasie, financministrze jedyny…
SAGAN: Nic z tego, nic z tego nie będzie! Żebym przynajmniej z tego co miał! Myślałem, że wasza paczka jest doprawdy zabawna… Tymczasem wasi malarze malują… krajobrazy! I żeby przynajmniej nimfa jakaś, czy coś podobnego… Bajorki, kurniki, badyle, wierzby, groch, kapustę… I to ma być sztuka!
ALFRED: Racya! i jak publiczność ma kochać sztukę, kiedy malarze smarują głównie pejzaże, a wśród błot, grochu i kapusty nie umieszczają nawet nimfy gołej… Ja zawsze mówię, że sztuka polska nie odpowiada swemu powołaniu! Słuchaj, mecenasie, daj na druk nowego numeru, a umieszczę artykuł p. t. „Pejzażyści, jako przyczyna upadku naszego malarstwa". — Słowo w słowo kropnę, coś ty tu powiedział. Podpiszę cię pełnem nazwiskiem, będziesz drukowany, sławny!
SAGAN: Aha, nowy kawał! Niema głupich! A jak mnie chcesz maltretować, zabieram