Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

RADCZYNI: W imię Ojca i Syna! (Ucieka).
STARZECKI: Aa, to taki wasz idealizm!
ALFRED: Co tu o idealizmie mówić! Ona… nie jest wcale idealna. Istota, jak wasz faryzeizm powiada, upadła. Ale ona jest oskarżeniem! i jest protestem przeciw wszystkim krzywdom! i sto razy więcej warta…
RADCA: Orgie! bezeceństwo w moim domu!
ALFRED (z egzaltacyą młodzieńczą): Klękać przed nią powinniście, jak Raskolnikow przed Sonią! W niej cała pokrzywdzona ludzkość…
RADCA (w najwyższej furyi): Won stąd! Wynosić się!!
ALFRED: Ona pójdzie, ale ja z nią!
RADCA: Z nią i ze wszystkimi dyabłami! Jak najprędzej! W tej chwili — w okamgnieniu! Niech was więcej na oczy… (Do Starzeckiego): Chodźmy, stary przyjacielu! Tegośmy dożyli… (Odwraca się raz jeszcze): Won!
STARZECKI: Biedne nasze społeczeństwo! (Odchodząc, ogląda się): A przecie… co za talent, co za talent!

[Wychodzą. — Chwilowa cisza].
BODEŃCZYK, MIROSZ i SWARA
(przypadają do Alfreda, całują, ściskają).

BODEŃCZYK: Zuch jesteś, Alf! Kontent jestem!