Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

glądał na mnie, jak wilk… Chryste Panie, kiedy mnie wyzwolisz z tej niewoli!
MIROSZ: Wiesz, truposzu, daj staremu przeczytać jeden swój wiersz makabryczno-sataniczny, to wyleje cię i będziesz wyzwolony.
SWARA: Alboż raz mu dawałem, myślisz? a on…
MIROSZ: Co, on?
SWARA: Gniewał się, że mu zużywam papier redakcyjny.
BODEŃCZYK: Dobrze ci, czemu się wdajesz z Judaszami!
SWARA: Nie mogę patrzeć, jak moja stara i czworo pędraków w suterenach gniją. Zabij mnie, słaby jestem, nie mogę patrzeć!
BODEŃCZYK: Że też, do stu dyabłów, nie uczą nas od dziecka także jakiegoś rzemiosła! Człowiekby nie potrzebował duszy takim Starzeckim sprzedawać!
FELKA: Kto jest ten pan, że tak wszyscy na niego: bij, zabij?
ALFRED: To… jakby ci powiedzieć… taki, co się sprzedaje każdemu, co płaci, jak pewne kobiety sprzedają swe ciało.
FELKA: Czy on… czy on… z musu?
ALFRED (w pasyę wpada): Żeby to! Bogaty, wściekle bogaty, sto tysięcy i więcej daje córce! Ale ja… (Zmienia ton). Wiecie, co mu niedawno powiedziałem, gdym go spotkał u ojca? Szko-