Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/030

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nareszcie! Niechaj wiem już, z czem się tak nosisz, jak kobieta, która ma nowego Pana Boga zrodzić!
BODEŃCZYK: Coś ty powiedział, Alf? To twoje porównanie… Bo to istotnie tak… U mnie poezya, sztuka…
ALFRED: No, hop!
BODEŃCZYK: … ma bóstwo zrodzić! To ta dziewica–matka, mistyczna a ziemska istota, która ma światu dać Zbawiciela.
ALFRED: Ba!
BODEŃCZYK (rzuca się w kąt sofy, pociąga za sobą Alfreda): Czy nie widzisz, nie czujesz, że wszyscy na to czekają… pragną… tęsknią? Czy nie sądzisz, ze wszystkie nasze niepokoje i szaleństwa, cała nasza anarchia uczuć… wszystko to stąd, że w oczach naszych spróchniały stare fetysze, a nowy bóg dotąd się nie narodził?… A ja go czuję, czuję!
ALFRED: Kogo?
BODEŃCZYK: Boga! Boga, który świat zbawi! Czuję go — w pewnych chwilach, wiesz, takiego zapamiętania się, ekstazy — powiedziałbym, gdyby słowo nie było za wielkie… Ale żebym mógł ten chaos, ten war uczuciowy w kształt przelać. Żeby to! (Ze skurczem bolesnym chwyta Alfreda za rękę. — Powoli się ściemnia). — … Co za męka, powiadam ci, co za męka!… Nadchodzi noc, jam po godzinach prób, szarpa-