Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/011

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

słuchaj! Czy ja cię chcę w czemkolwiek krępować, czy co? Dałem ci możliwie dobre wychowanie, chciałem, byś obrał karyerę urzędniczą — nie, to nie! Wolisz zostać literatem — dobrze, panie dziejski. Kilka twoich rzeczy nawet z przyjemnością czytałem; naturalnie, nie te, gdzie się na wszystko i wszystkich rzucasz… Literatura — czemu nie? Niejedno można zrobić dla społeczeństwa.
ALFRED: Aha, już jest „biedne społeczeństwo“!
RADCA: Naturalnie! Cóżeś to myślał? że my, panie dziejski… my…
ALFRED: I wy byliście farysami, wiem, wiem… Teraz tylko pracą pozytywną — etc. etc. Znam, znam! Katarynka — i przyjaciel ojca, farys Starzecki!
RADCA: Proszę cię bardzo! Tylko z szacunkiem!
ALFRED (z pasyą): Dla Starzeckiego? zaco! Zato, że on, co miał w sobie niegdyś ogień boski, co wyśpiewał takie wspaniałe poezye — dziś geszefciarzem jest, aferzystą najzwyklejszym!
RADCA: Pracuje realnie! Jak każdy z nas… uległ ewolucyi.
ALFRED: Zato go nienawidzę! Gardzę nim! Jak się napisało rapsody „Z pobojowiska“, to albo herosem być, albo się powiesić!