Strona:Wiktor Hugo - Rzeczy widziane 1848-1849.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Żołnierze wybuchają przekleństwami i ostrzeżeniami:
— A! klempo! pójdziesz ty precz, małpo jedna! Ruszajże się, chorobo! O na się rozgląda! to szpieg! Zgolić ją!
Kapitan wstrzymał ich:
— Nie strzelajcie! To kobieta!
Kobieta, która w samej rzeczy zdawała się śledzić, weszła, zrobiwszy ze dwadzieścia kroków, w małą bramkę, która się za nią zatrzasnęła.
Ta ocalała.

O jedenastej, wracając z barykady placu Baudoyer, zająłem moje zwykłe miejsce w Zgromadzeniu Narodowem.
Jeden z posłów, przedtem mi nieznany, a o którym dowiedziałem się później, że się nazywał Belley, inżynier, zamieszkały przy ulicy des Tournelles, usiadł przy mnie i rzekł:
— Panie Hugo, podłożono ogień pod pański dom; powstańcy zakradli się przez małe drzwiczki od zaułka Guéménée.
— A rodzina moja?
— W bezpieczeństwie.
— Zkąd pan to wiesz?
— Przychodzę ztamtąd. Nie będąc znanym, mogłem przejść przez barykadę i doszedłem aż tu. Rodzina pańska schroniła się najprzód do merostwa. Byłem tam i ja. Widząc, że niebezpieczeństwo minęło, poprosiłem panią Wiktorową Hugo, ażeby poszukała jakiego innego schronienia. Znalazła je dla siebie i dla dzieci u zduna, nazwiskiem Martignon,