Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Rzeczy widziane 1848-1849.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o owym liście, czy też z jakiegoś innego powodu, dość, że od tej chwili podwojono nadzór i nie mogli skorzystać ze wskazówki.
Dozorcy i księża nie opuszczali ich ani na chwilę. Strażnicy ciała złączeni ze strażnikami duszy. Smutna sprawiedliwość ludzka!

Wykonanie wyroku było błędem, bo wznawiało szafot. Lud skopał nogami i przewrócił gilotynę. Burżuazya ją podniosła. Rzecz była nieunikniona.
Prezydent Ludwik Bonaparte skłaniał się ku ułaskawieniu. Można było przewlec rewizyę i kasacyę. Arcybiskup Paryża Sibour, sam następca ofiary, przychodził prosić o łaskę dla zabójców. Ale frazesy konwencyonalne przemogły. Trzeba było uspokoić kraj, trzeba było przywrócić porządek, wzbudzić zaufanie, odbudować legalność. A społeczność owych czasów uważała jeszcze odcięte głowy jako materryały budowlane. Ówczesna Rada Stanu, do której zwrócono się po opinię w myśl konstytucyi, oświadczyła się za egzekucyą. Adwokat Daix’a i Lahr’a, p. Cressou, widział się z prezydentem. Był to człowiek młody, z sercem i wymowny. Mówił o tych ludziach, o tych żonach, nie będących jeszcze wdowami, o dzieciach nie będących jeszcze sierotami, a mówiąc, płakał.
Ludwik Bonaparte słuchał go w milczeniu, ujął go za ręce, ale odpowiedział tylko tyle:
— Jestem bardzo nieszczęśliwy!
Wieczorem tegoż dnia, było to w czwartek, zebrała się rada ministrów. Rozprawa była długa i żywa. Jeden tylko z ministrów przemawiał przeciw