Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie Fauchelevent — mówił do niego dziadek — śliczny dzień mamy. Głosuję koniec umartwień i smutków. Nikt teraz smucić się nie powinien. Do kroćset! dekretuję radość! Nieszczęście nie ma prawa do bytu. Jeśli są, ludzie nieszczęśliwi, dalibóg wstyd to wielki dla błękitu niebios. Złe nie pochodzi z człowieka, który w gruncie jest dobry. Co do mnie nie mam już opinij politycznych; niech wszyscy ludzie będą bogaci, to jest weseli, poprzestanę na tem zupełnie.
Po skończeniu wszystkich, ceremonji, powiedziawszy przed merem i księdzem wszystkie tak nieodzowne, podpisawszy księgi władz municypalnych i zakrystji, zamieniwszy obrączki, wyklęczawszy przy sobie pod dymem kadzielnicy — gdy wracali, trzymając się za ręce, budząc podziwienie i zazdrość wszystkich, Marjusz cały czarno ubrany, ona w bieli, poprzedzani od szwajcara w szlifach pułkownika, bijącego halabardą w posadzkę marmurową, gdy przeszli szereg zdumionych widzów i stanęli we drzwiach kościoła otwartych na rozcież, gdy już wszystko się skończyło i mieli siadać do powozu — Cozetta jeszcze nie wierzyła, że to jest rzeczywistością. Spojrzała na Marjusza, spojrzała na tłum, spojrzała na niebo i bała się rozbudzić ze snu. Jej postać zdumiona i niespokojna nadawała jej jakiś wyraz czarowny. Powracając, oboje siedli do pierwszego powozu, Marjusz przy Cozecie; pan Gillenormand i Jan Valjean usiedli naprzeciw. Ciotka Gillenormand cofnęła się na drugi plan i siadła do drugiego powozu. — Moje dzieci — mówił dziadek — jesteście tedy panem baronem i panią baronową z trzydziestu tysiącami liwrów dochodu. A Cozetta, pochyliwszy się ku Marjuszowi, pieściła jego ucho tym szeptem anielskim: — Więc to prawda. Nazywam się Marjusz. Jestem pani Ty.
Dwie te istoty jaśniały szczęściem. Wybiła dla nich godzina trudna do znalezienia, jedyna, olśnienia wszelkiej młodości i radości. Urzeczywistniali wiersze Jana Prouvaire. Oboje razem nie mieli czterdziestu