Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pełniającej wnętrze barykady, dotarł do brukowej nory, w którą zatkniętą była pochodnia. Wydrzeć pochodnię, postawić na jej miejscu baryłkę, uderzyć kamieniem o baryłkę, która rozsadziła się ze straszną powolnością, było dziełem jednej chwili; i teraz wszyscy gwardziści narodowi, gwardziści municypalni, oficerowie i żołnierze rozstawieni na drugim końcu barykady, patrzyli z osłupieniem, jak nogą opierając się o bruk, w ręku trzymając pochodnię, która pozwalała widzieć na jego twarzy fatalne postanowienie, pochylał płomień pochodni ku strasznej norze, w której widziano rozbitą baryłkę prochu i wołał strasznym głosem:
— Precz stąd, albo wysadzę w powietrze barykadę!
— Wysadzisz barykadę! — rzekł sierżant — ale i siebie także!
Marjusz odpowiedział:
— I siebie także.
I zbliżył pochodnię do baryłki z prochem.
Ale nie było już nikogo na barykadzie. Oblegający, zostawiwszy swych zabitych i rannych, tłumnie i bezładnie pierzchnęli na drugi koniec ulicy i znowu zniknęli w ciemnościach nocy.