Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziękuję panu — rzekł chłopczyk.
— Jak ci na imię — zapytał Laigle.
— Franuś, przyjaciel Gavrocha.
— Zostań z nami — rzekł Laigle.
— Siadaj do śniadania — dodał Grantaire.
Dziecię odpowiedziało:
— Nie, muszę należeć do orszaku; moim obowiązkiem jest wołać: precz z Polignac’em.
I dygnąwszy nogą, co znaczyło ukłon głęboki, chłopczyk poszedł.
Grantaire po jego odejściu zabrał głos:
— To ulicznik najlepszej rasy. W rodzaju uliczników są różne odmiany. Ulicznik dependent zowie się szlifibrukiem, ulicznik kucharz — kuchcikiem, ulicznik piekarz — piekarczykiem, ulicznik lokaj — grumem, ulicznik marynarz — chłopcem okrętowym, ulicznik malarz — rozcieraczem farb, ulicznik kupiec — popychadłem.
Tymczasem Laigle rozmyślał i po chwili rzekł półgłosem:
— A — B — C, to znaczy pogrzeb Lamarqua.
— Wysoki blondyn — dodał Grantaire — to Enjolras; widać cię wzywa.
— Czy pójdziemy? — zapytał Bossuet.
— Deszcz pada — rzekł Joly. Przysiągłem, że pójdę w ogień, ale nie w wodę. Nie chcę się zakatarzyć.
— Ja zostaję — wtrącił Grantair. Wolę śniadanie, niż pogrzeb.
— Wniosek: zostajemy — zakończył Laigle. Więc pijmy. Zresztą można nie być na pogrzebie, a należeć do ruchawki.
Laigle zatarł ręce:
— Więc wracamy do czasów lipcowych.
— Słowo daję, nic mię te głupstwa nie obchodzą — rzekł Grantaire. Wcale nie gniewam się na rządy Ludwika Filipa.