Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.





III.
Początek cienia.

Jan Valjean nic się nie domyślał.
Cozetta nie taka marzycielka, jak Marjusz, była wesołą, a to wystarczało do szczęścia Jana Valjean. Myśli Cozetty, czułe zajęcia, obraz Marjusza, zapełniający jej duszę, niczem nie kaziły nieporównanej czystości jej pięknego pogodnego czoła. W jej wieku dziewica nosi miłość jak anioł lilję. Jan Valjean był więc spokojny. A przytem, gdy dwoje kochanków są w porozumieniu, wszystko im idzie jak z płatka, osoba trzecia, któraby mogła zaniepokoić ich miłość, jest w doskonałem zaślepieniu, dzięki pewnym ostrożnościom, które zawsze zachowują kochankowie. Tak Cozetta nigdy i w niczem nie sprzeciwiała się Janowi Valjean. Chciał iść na przechadzkę? dobrze, tato. Chciał pozostać w domu? I owszem. Chciał przepędzić wieczór u Cozetty? była zachwycona. Wracał do siebie czasem o dziesiątej, a w tych razach Marjusz przychodził do ogrodu nieco później, gdy usłyszał z ulicy, że Cozetta otwiera drzwi na ganek. Nie potrzebujemy mówić, że we dnie nie spotkanoby Marjusza. Jan Valjean zapomniał nawet czy Marjusz żyje na świecie. Raz tylko jednego poranku zapytał Cozetty: — Co to, masz całe plecy pobielone? Poprzedniego wieczora Marjusz w uniesieniu przycisnął Cozettę do ściany.