Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To cię zmienia — rzekł Gavroche — nie jesteś taki brzydki, powinieneś to nosić zawsze.
Montparnasse był przystojny, ale Gavroche lubił dowcipkować.
— Na serjo — zapytał Montparnasse — jak mię teraz znajdujesz?
Mówił to już innym głosem. W jednej chwili Montparnasse zmienił się do niepoznania.
— A! doskonale Porryszynelu! — zawołał Gavroche.
Dwaj malcy, którzy aż dotąd nic nie słyszeli, zajęci obaj dłubaniem palcami w nosach, usłyszawszy to imię, zbliżyli się i patrzyli na Montparnasse’a z budzącą się wesołością i podziwieniem.
Niestety Montparnasse był jakoś zafrasowany.
Położył rękę na ramieniu Gavroche’a i rzekł mu, kładąc przycisk na wyrazy:
— Słuchaj, co ci powiem młody gagatku, jeżeli będziesz na miejscu z dogiem, dagiem i dygiem, i dasz mi za fatygę, to dam ci dowody gotowe, żeśmy przecie nie łodygi.
Ta dzika przemowa zrobiła na uliczniku szczególne wrażenie. Obrócił się żywo, z głęboką uwagą powiódł wzrokiem swoich świecących oczu do koła i spostrzegł w pewnej odległości policjanta, nadchodzącego z po za nich. Gavroche nie domówił wyrywającego mu się wykrzyknika „ach! dobrze“ i podając rękę Montparnassowi, rzekł:
— A więc, dobranoc, idę do mego słonia z temi smyczętami. W razie, gdybyś mnie potrzebował w nocy, możesz przyjść, a znajdziesz mnie tam. Mieszkam na pierwszem piętrze. Nie ma portjera. Pytaj się o pana Gavroche’a.
— Dobrze — odrzekł Montparnasse.
Rozłączyli się; Montparnasse poszedł w stronę placu Grève, Gavroche w stronę Bastylji. Pięcioletni malec, prowadzony przez swego brata, którego prowa-