Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A widząc, że piekarz, przyjrzawszy się trzem biesiadnikom, brał się do chleba żytniego, zapuścił głęboko palec w głąb nosa, z tak imponującem wciągnięciem weń powietrza, jakby na końcu tego palca była szczypta tabaki Fryderyka Wielkiego, i zawoła na piekarza z wyrazem oburzenia:
— Kekseks?
Tych z pomiędzy czytelników, którzyby mieli ochotę w tem zainterpelowaniu piekarza przez Gavroche’a upatrywać jakiś wyraz ruski lub polski (sic!), albo jeden z tych dzikich krzyków, któremi Jowaje lub Botokudy rzucają sobie z nad brzegu jednej nad brzeg drugiej rzeki, w głębiach pustyni, mamy za obowiązek ostrzedz, że to jest frazes, który sami (ci nasi czytelnicy) mówią codziennie, i który w ustach paryzkiego ulicznika zastępuje zdanie: qu’est-ce que c’est que cela? (a to co jest?).
Piekarz zrozumiał doskonale i odpowiedział:
— Ależ to jest chleb, bardzo dobry chleb, drugiego gatunku.
— Inaczej mówiąc: „koń“ obrzydły! — odparł z spokojnem oburzeniem Gavroche. — Białego chleba, chłopcze! bułki prawdziwej! ja funduję!
Piekarz nie mógł powstrzymać uśmiechu i krając chleb biały, patrzył na nich z wyrazem współczucia, który obraził Gavroche’a.
— Patrzajcie-no go, bułkarz! i skąd mu przyszło takim łokciem nas mierzyć!
Wszyscy trzej, postawieni jeden na drugim, niebardzoby przewyższyli trzy łokcie.
Gdy chleb został pokrajany, a piekarz schował sou, Gavroche odezwał się do dwóch malców:
— Pałaszujcie!
Chłopcy patrzyli na niego zdziwieni.
Gavroche zaczął się śmiać.
— Ach! no! doprawdy, toć to jeszcze nic nie wie, to takie małe!
I rzekł do nich: