Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wet płaciła. Nie trzeba dodawać, że pan Gillenormand dotrzymywał swego przyrzeczenia. Co półroku odwiedzał on malców, ale zmiany nie spostrzegł. — „Panie, mówiła mu Magdusia, jacy oni podobni do pana.“
Thenardier, dla którego łatwemi były przebiegi, skorzystał z tej sposobności ażeby zostać Jondrettem. Dwie jego córki i Gavroche ledwie zdążyli się obejrzeć, że mieli dwóch małych braci. Na pewnych stanowiskach nędzy obejmuje człowieka pewna obojętność wzroku, przez którą w ludziach widzi on jedynie jakieś widma. Jego najbliżsi są wtedy dla niego tylko niepewnemi kształtami cienia zaledwie widocznemi na zamglonem tle życia i rozpraszającemi się z łatwością.
Wieczorem tegoż dnia, kiedy pozbyła się swych dwóch malców, oddając je Magdusi, z wcale wyraźną chęcią nie odbierania ich nigdy, Thenardierowa uczuła, czy też zdawała się uczuwać pewien skrupuł. Powiedziała bowiem do męża:
— Jednakże to cośmy zrobili, nazywa się porzuceniem własnych dzieci.
Thenardier z powagą i powoli zniszczył ten skrupuł temi słowy:
— Jan Jakób Rousseau robił jeszcze lepiej;
Skrupuły matki zaczęły przechodzić w obawę.
— Gdyby jednak policja chciała nas niepokoić? Powiedz, panie Thenardier, czy jest dozwolonem to cośmy zrobili?
Thenardier odpowiedział:
— Wszystko jest dozwolone. Nic nieczystego nikt nie dojrzy. Któżby zresztą, chciał bardziej zajmować się dziećmi biednemi i nie mówiącemi jeszcze.
Magdusia była rodzajem elegantki występku. Starała się ubierać. Mieszkanie umeblowane licho, lecz z wymuszonością zajmowała razem ze zręczną złodziejką, zfrancuziałą angielką. Ta angielka, przenaturalizowana na paryżankę, znana z bardzo bogatych stosunków, zostająca w bliskich związkach z djamentami i medalami ze zbiorów panny Mars, później zo-