Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pobiegła na pierwsze piętro do sypialnego pokoju, otworzyła lufcik i wyjrzała na ogród. Właśnie księżyc świecił w pełni. Było widno, jak we dnie.
W ogrodzie ani żywej duszy.
Otworzyła okno. Ogród zupełnie cichy, ulica, jak zwykle, pusta.
Cozetta pomyślała, że pewnie się omyliła. Przywidziało jej się, że słyszy stąpanie. Było to zapewne rozdrażnienie wyobraźni, po prześpiewaniu cudownego i ponurego chóru Webera, który otwiera przed duszą przerażające głębie, szumi niby las nieprzebyty i rozlega się, jak łamanie suchych gałęzi pod niespokojną nogą strzelców, widzianych o zmroku.
Zapomniała o tej przygodzie.
Zresztą z natury Cozetta nie była bojaźliwą. W żyłach jej płynęła odrobina krwi cyganki i chodzącej boso awanturnicy. Jak sobie przypominacie, była raczej skowronkiem, niż gołębicą. W głębi duszy była dziką i odważną.
Nazajutrz wcześniej nieco, nim noc zapadła, Cozetta przechadzała się po ogrodzie. Jakkolwiek roztargniona, czasami słyszała szmer podobny do stąpania, którego odgłos dochodził ją wczoraj, niby mężczyzny, idącego w ciemnościach niedaleko od niej pod drzewami, ale powiedziała sobie, że nic tak nie jest podobne do chodu ludzkiego po trawie, jak szelest gałęzi, ocierających się jedne o drugie, i nie zwracała na to uwagi. Zresztą nic nie widziała.
Wyszła z zarośli i zawróciła ku zielonej murawie, zdążając na ganek. Księżyc, który za nią wysunął się na widnokrąg, rzucił, przed nią jej cień na murawę.
Cozetta stanęła jak wryta.
Obok jej cieniu księżyc oznaczył wyraźnie na murawie drugi cień osobliwszy i straszny, cień w okrągłym kapeluszu.
Był to jakby cień mężczyzny, który stał o kilka kroków za Cozettą, ukryty w krzakach.