Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Gillenormand, który wstawał rano, jak wszyscy starcy zdrowi, słyszał, że Marjusz wszedł do swego pokoju, i chcąc go uścisnąć i w tym uścisku wybadać potrosze zkąd przybywał, zaczął drapać się na schody pośpiesznie, o ile na to pozwalały mu stare jego nogi. Lecz młodzieniec mniej potrzebował czasu na zejście ze schodów, aniżeli ośmdziesięcioletni starzec na wejście, i kiedy pan Gillenormand dostał się na poddasze, Marjusza już nie było. Łóżko nie było poruszone, a na łóżku leżały: surdut podróżny i tasiemka czarna.
— Wolę to — powiedział pan Gillenormand.
I w chwilę później wszedł do salonu, gdzie panna Gillenormand już siedziała, haftując swoje koła kabrjoletu. Wejście było tryumfalne. Pan Gillenormand trzymał w jednej ręce surdut podróżny, w drugiej wstążkę z szyi i wołał:
— Zwycięztwo! dotrzemy do tajemnicy! Dowiemy się o najważniejszej rzeczy, zobaczymy, co to za miłostki naszego mruka! Mamy w ręku romans! Mam portret!
W samej rzeczy, na tasiemce wisiało pudełeczko, w czarny jaszczur oprawne, dosyć podobne do medaljonu.
Starzec wziął to pudełko i nie otwierając go, patrzał na nie z wyrazem rozkoszy, zachwytu i gniewu biedaka zgłodzonego, który widzi, jak przed nosem jego niosą ku innemu smaczny obiad.
— Rzecz oczywista, że to portret. Znam się na tem. Jacy oni głupcy! Zapewne jakaś małpa, na którą patrzeć nie można! Młodzież ma taki zły gust dzisiaj.
— Zobaczymy ojcze — powiedziała stara panna.
Pudełeczko otworzyło się za naciśnięciem sprężyny. Znaleźli w niem tylko kawałek papieru troskliwie złożonego.
— Od niej do niego — rzekł pan Gillenormand,