Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wozie, kirasjerowie złamaliby jej środek i rozstrzygnęli zwycięztwo. Ta jazda nadzwyczajna zdumiła Clintona, który przecież widział Talavera i Badajos. Wellington w trzech czwartych częściach zwyciężony, podziwiał ją, heroicznie, mówiąc półgłosem: wspaniale![1]
Położenie Wellingtona znacznie się pogorszyło. Dziwna ta bitwa była niby pojedynkiem między zawziętym i dwoma rannymi, z których każdy, nie ustając walczyć i bronić się, resztki krwi tracił. Kto się z nich pierwszy powali?
Walka na płaszczyźnie nie ustawała.
Jak daleko zapędzili się kirasjerowie? nikt nie umiałby powiedzieć. To jedno pewna, że nazajutrz po bitwie znaleziono zmarłego kirasjera i jego konia pod deską wagi do ważenia ciężaru wozów w Mont-Saint-Jean, tam, gdzie przecinają się cztery drogi z Nivelles, z Genappe, z La Hulpe i Brukselli. Żyje jeszcze w Mont-Sain-Jean człowiek, który widział tego trupa. Nazywa się Dehaze, miał wówczas lat osiemnaście.
Wellington czuł, że traci siły. Przesilenie się zbliżało.
Kirasjerom nie zupełnie się powiodło, bo nie potrafili przełamać środka. Płaszczyzna była w posiadaniu wszystkich i niczyjem, Anglicy jednak zajmowali część większą. Wellington był panem wioski i płaszczyzny na górze, Ney miał tylko wierzchołek i pochyłość. Obydwie strony zdawały się wrosłemi w tę grobową ziemię.

Ale osłabienie Anglików wydawało się nieuleczonem. Armja płynęła krwią okropnie. Kempt na lewem skrzydle wołał o posiłki. — Nie mam ich — odpowiedział Wellington — niech się da zabić! — Prawie współcześnie — dziwne zbliżenie, malujące wycieńczenie obydwóch armij — Ney żądał piechoty od Napoleona, a Napoleon zawołał. — Piechoty! a zkąd mu ją wezmę! chce bym ją stworzył?

  1. Splendid! słowo Wellingtona.