Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na widok bruku ulicy drżałam od stóp do głów. Nosiły sukienki niebieskie, białe czepeczki, a na piersiach pozłacane wyobrażenie Św. Ducha ze srebra lub miedzi. W pewne dni uroczyste, szczególniej na Św. Martę, pozwalano im, jako najwyższy dowód łaski i niewymowne szczęście, przebierać się za zakonnice, odprawiać przez cały dzień modlitwy i odbywać wszelkie praktyki wedle reguły Św. Benedykta. Dawniej zakonnice pożyczały im swych sukien czarnych. Wydało się to profanacją, i przełożona zabroniła. Godnem jest uwagi, że te reprezentacje, którym zakonnice pobłażały, a nawet zachęcały do nich, kierowane tajemną, myślą prozelityzmu, i dla dania dzieciom pewnego przedsmaku rozkoszy świętego habitu — były rzeczywistem szczęściem i prawdziwą rozrywką dla pensjonarek. Po prostu bawiło je to bardzo. Była to nowość, to je zmieniało. Naiwne pobudki dziecinnego wieku, które przecież nie przekonywają nas światowców, że może być szczęście w trzymaniu kropielnicy i staniu po całych godzinach przed pulpitem, śpiewając na cztery głosy.
Wychowanki, z wyjątkiem surowości umartwień, zresztą stosowały się do wszystkich praktyk klasztoru. Niejedna młoda kobieta, wróciwszy do świata, po kilkoletniem pożyciu małżeńskiem nie mogła się odzwyczaić od wołania z pośpiechem, ilekroć zapukano do drzwi: na wieki wieków! Jak zakonnice, pensjonarki widywały rodziców i krewnych tylko w parlatorjum. Nawet matkom nie pozwalano ich całować. Tak daleko posuwano surowość. Pewnego dnia przyszła do pensjonarki matka z trzyletnią siostrzyczką. Dziewczynka się rozpłakała, bo chciała pocałować siostrę. Niepodobna. Błagała przynajmniej, żeby pozwolono przesunąć rączkę dziecięcia za kratę, by ją pocałowała. I tego odmówiono prawie z oburzeniem.