Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dy i korytarz. Korytarz przy skręcie pod kątem prostym stawał się ciemnym. Zapuściwszy się w tę ciemną część korytarza, po kilku krokach dochodziłeś do drzwi tembardziej tajemniczych, że nie były zamknięte. Pchnąwszy je, znajdowałeś się w pokoiku sześć stóp kwadratowych przestrzeni, wyłożonym posadzką taflową, wymytym, czystym, obitym papierem nankinowym z zielonemi kwiatkami, rulon po piętnaście su. Blade światło przedzierało się dużem oknem z małemi szybkami, będącem na lewo i zajmującem całą szerokość ściany. Patrzyłeś i nic nie widziałeś; słuchałeś i nie słyszałeś ani stąpania, ani szmeru ludzkiego. Ściany nagie, w pokoju żadnych sprzętów, nawet krzesła.
Patrzyłeś jeszcze i dostrzegałeś w murze naprzeciwko drzwi otwór czworograniasty obszerności stopy kwadratowej, gęsto wzdłuż i wszersz okratowany żelaznemi pręty, które czarne i mocne tworzyły kwadraciki, powiedziałbym prawie oka, mające półtora cala średnicy. Zielone kwiatki nankinowego papieru spokojnie w porządku dochodziły do krat żelaznych; to grobowe zetknięcie nie przestraszało ich ani płoszyłó. Przypuszczając, że jest istota ludzka dość przedziwnie chuda, coby próbowała wejść lub wyjść przez otwór kwadratowy, krata byłaby jej nie puściła. Ciało tędy nie przeszło, ale przechodził wzrok, to jest duch. Widać pomyślano o tem, bo w tyle za kratą zasłaniała otwór blacha osadzona w murze i pokłuta na tysiączne drobne dziurki, jak przetak. U spodu blachy wązka szczelina, podobna do otworów w skrzynkach na listy. Pas spokojny z szyjką od dzwonka wisiał na prawo okratowanego otworu.
Gdy pociągnął za pasek, dzwonek zabrzęczał i usłyszałeś głos tuż przy sobie, co cię przejmowało dreszczem.
— Kto tam? — zapytywał głos.